|
2.10.2006 (Dzień drugi)
Dziś dzień drugi naszego wyjazdu.
Wstaliśmy rano i tak jak to rano poszliśmy na śniadanie. Hotel nam
zaoferował szwedzki stół. Oczywiście zdziwienie wszystkich
dookoła wzbudzało dwóch gości pijących herbatę i zajadających
się wędliną zamiast płatków i słodkich rogalików.
Wyszliśmy najedzeni. Zebraliśmy manele do kupy i o 9:30 zeszliśmy do
recepcji, gdzie czekał na nas Paolo.
Ze wszystkimi rzeczami pojechaliśmy na uniwersytet. Fotkę miejsca
umieszczę jutro. Paolo nas zaprowadził najpierw do laboratorium, gdzie
będziemy "siedzieć", a potem do swojego biura.
W biurze zjawili się zaraz dwaj doktoranci. Rocco i Marco. W sumie
goście sympatyczni. Uzgodniliśmy co mamy robić, przyznali nam numery IP
komputerów powiedzieli co i jak i przeszliśmy do laboratorium.
Podłączeni do gniazdka z internetem rozdzwoniliśmy się do bliskich z
informacją, że żyjemy.
Za jakiś czas przyszedł Rocco pomóc nam zainstalować ADS'a. Nie
obyło się bez kłopotów, ale ostatecznie poszło. Dostaliśmy
artykuły do przeczytania a'propos tematu naszej pracy i kazali się
"zapoznawać".
Po 13 przyszedł Paolo i zabrał nas na obiad. Pojechaliśmy do miejsca,
które trudno nazwać tak restauracją jak i fast foodem. Każdy wziął na
co miał ochotę. Przy okazji spotkaliśmy kolegę z dwóch ostatnich
Szkół Letnich Riccardo Riccitelli'ego. Umówiliśmy się na
spotkanie później.
Po obiadku byliśmy na spotkaniu z Franco Gianninim. Dla tych,
którzy nie wiedzą kto to, podpowiadam, że to szef wszystkich
szefów tutaj, dobry znajomy mojego szefa. Jak zaczął
nawijać o sprawach
technicznoorganizacyjnotowarzyskotechnicznychznowuiznowuorganizacyjnych
to tylko widziałem po Danielu i czułem po sobie rosnący popłoch. Innymi
słowy, będzie co robić. Ostatecznie całe to spotkanie z Gianninim i
Colantonio trwało około 40 minut. Potem posiedzieliśmy w laboratorium i
koło 16:30 Paolo zabrał nas do nowego miejsca zamieszkania, hotelu Tuscolana.
Miejsce na pierwszy rzut okaz wyglądało koszmarnie. Na drugi rzut już
całkowicie inaczej. Wręcz przytulnie. Jest info, że zostajemy tutaj 7
dni. Dobra nasza.
Klimatyzacja znowu ziębi nasze gardła, w bidecie można umyć tylne i
dolne części ciała, a hotelową suszarką wysuszyć przemoczoną od
zmęczenia koszulkę.
Po odpoczynku i kąpieli wyszliśmy do miasta.
W pierwszym napotkanym sklepie zakupiliśmy karty prepaid do telefonu i tym samym od dziś staliśmy się dwukomórkowcami.
Trasę sobie wybraliśmy najprostrzą możliwą. Do Koloseum. Pierwszy postój to Piazza San Giovani.
Szliśmy dość szybko, byle do celu,bo było późno i byliśmy kapkę
zmordowani, dlatego nie zagłębialiśmy się w historię tego co mijamy.
Wyglądało to jednak mniej więcej tak jak na fotce poniżej.
|
Basi lica San Giovanni di Laterano |
Idąc dalej kapkę się zapędziliśmy i doszliśmy nie tam gdzie trzeba.
Zorientowaliśmy się jednak w szczęśliwym momencie i do Koloseum była
dość prosta trasa.
|
Koloseum nocą |
Pokręciliśmy się troszkę i postrzelaliśmy fotki.
|
Koloseum, a przy nim ja - nocą |
Potem szybko przeszliśmy do "ulubieńca" Rzymian, czyli "Monumento
Nazionale a Vittorio Emanuele II", mijając po drodze pana,
którego w kajdanki skuwali karabinierzy.
|
"Monumento Nazionale a Vittorio Emanuele II" |
Potem pędem pognaliśmy do metra (linia A - direzzione Anagina), gdzie
przywitani zapachem gorszym niż ten rodem z Dw. Centalnego w Warszawie
pojechaliśmy do stacji Ponte Lungo, nieopodal naszego hotelu.
Zmarnowany Daniel poszedł spać, a ja wziąłem się za pisanie tego
tekstu. To co jest we Włoszech inne niż w innych krajach europejskich
to między innymi gniazdka elektryczne. Z tego powodu, ni mam gdzie
podłączyć laptopa to prądu, a na bateriach długo nie pociągnę. Jednak
nie poddałem się. Znalazłem jedno miejsce z gniazdem typu Siemens. Oto
powaga problemu:
|
Tu gniazdka nie ma ... |
|
... ale tutaj jest. |
Jakie szczęście, że pompa ścieków wymaga europejskiego gniazdka.
Przy okazji naładuję sobie komputer, a potem pójdę spać.
|
|