|
6.11.2006 (Dzień trzydziesty siódmy)
Wstaliśmy zmordowani weekendem. Innymi słowy, poranek pod znakiem dotlenienia i bolących łydek.
Poranek wyglądał normalnie, dojazd również i praca
również. Standard, nie ma co o tym pisać. Rocco wrócił z
urlopu, więc wymieniliśmy troszkę doświadczeń. Obiad sobie darowaliśmy.
Nie mogłem jakoś nic w siebie wcisnąć. W związku z tym bardzo szybko
zrobiłem się głodny. Skończyliśmy pracę koło 18 i udaliśmy się
standardowo - do Kerfiura. Plan na dzisiejszy obiad, to kotlety
mielone. Zakupiliśmy zatem po 80dag mięsa mielonego, cebulę, bułkę, a
także po 1kg ravioli i inne rzeczy niezbędne do przeżycia. Wspominam o
ravioli dlatego, że zaplanowaliśmy sobie je jako mały zapychacz przed
obiadem właściwym, tak coby zaspokoić pierwszy głód. Tak też się
stało. Po przyjściu wbiłem w siebie ravioli, a Daniel wziął się za
robienie kotletów. Kiedy skończył, to było tak późno, że
mi się już nie chciało robić moich kotletów, a jemu się nie
chciało jeść swoich. Posprzątaliśmy zatem bałagan w kuchni i
rozeszliśmy się do swoich pokoi. Daniel szybko zaczął chrapać, a ja
wziąłem się za nadrabianie zaległości w tworzeniu tej strony. Gdy
doszedłem do końca opisywania niedzieli wybiła godzina 2:00,
zaprzestałem więc dalszych czynności związanych z moją skromną
twórczością literacką, a przeszedłem do czynności znacznie
przyjemniejszych, czyli poddaniu się senności.
|
|