|
11.11.2006 (Dzień czterdziesty drugi)
Budzik
w telefonie poderwał mnie z łóżka o 6:00. Ledwo co się zwlokłem.
O 7:50 byliśmy już na przystanku, na który zaraz podjechał nasz
autobus. O dziwo. Potem metro, drugie metro i o 8:02 byliśmy na dw.
autobusowym Tiburtina. Szybko zakupiliśmy bilety i o 8:10 autobus do
l'Aquili wyruszył w drogę. Zapełnienie mniejsze niż 50%, więc można się
było wygodnie rozłożyć.
Jak tu jednak spać, gdy za oknem takie oto widoki:
|
Widoki |
Na
miejsce mieliśmy dotrzeć o 9:50. Byliśmy 20 minut wcześniej. l'Aquila
powitała nas niezłym zimnem. W końcu kilkaset m.n.p.m zobowiązuje.
Poczekaliśmy chwilkę na dworcu, zorientowaliśmy się co do możliwości
powrotu. Punktualnie o 9:50 przyszedł Vincenzo - znajomy
l'Aquilańczyk, którego poznaliśmy przy okazji ubiegłorocznej
Szkoły Letniej. Po wymianie serdeczności poszliśmy oglądać l'Aquilę.
Byliśmy tu i tam, np. na zamku.
|
Ja, Vincenzo i wejście do zamku |
Obeszliśmy jeszcze kilka miejsc. Vincenzo nas umówił ze Stefano,
innym znanym nam uczestnikiem Szkoły Letniej. Spotkaliśmy się w
centrum. Zamieniliśmy kilka słów, gdy podeszła do nas jakaś
dziewczyna. Okazało się, że to Marta Imbriglio, siostra Laury. Słowo
wyjaśnienia należy się tym, którzy nie wiedzą kim jest Laura.
Laura to studentka z l'Aquili, którą poznaliśmy na Szkole
Letniej w Brnie w 2004r., a potem spotkaliśmy się z nią podczas Szkoły
Letniej w l'Aquili. Zaraz do naszej gromadki dołączyła jeszcze mama
Laury. Było bardzo przyjemnie. Koledzy wyjaśnili paniom kim jesteśmy, a
one się uśmiechały od ucha do ucha. Pogadali(śmy) sobie z nimi chwilę,
pożegnaliśmy się sympatycznie i poszliśmy. Vincenzo był umówiony
ze swoją dziewczyną, więc odprowadziliśmy go na miejsce spotkania.
Kiedy pojechał w siną dal zostaliśmy ze Stefano, który
zaproponował nam, że nas oprowadzi. Jak powiedział, tak i uczynił.
Byliśmy w większości miejsc, które już znałem z ubiegłego roku,
tym nie mniej zawsze miło sobie to i owo odświeżyć w pamięci.
|
Ja, Stefno i fontanny |
Obeszliśmy l'Aquilę. W odróżnieniu od Rzymu chodzi się w niej
raz do góry, raz w dół, a do tego nachylenia są dość
duże.
Stefano powiedział, że musi nas opuścić. Wymieniliśmy się kontaktami,
pożegnaliśmy się i poszliśmy każdy w swoją stronę. udaliśmy się na
obiadek. Obiadek, czyli pizza. Mam już jej dość. Potem jeszcze
obskoczyliśmy kilka miejsc, o których zapomnieli nasi koledzy i
udaliśmy się w kierunku dworca autobusowego.
Z głównego placu do dworca prowadzi tunel, w którym
jedzie się taśmociągiem. Pojechaliśmy i my. Porobiliśmy sobie kilka
fotek. Było miło. Nagle z naprzeciwka jechał pan w pomarańczowym
kubraczku, który zdecydowanie miał coś przeciwko naszemu
aparatowi. Zaczął pokazywać podcinane gardło i inne tego typu rzeczy,
usilnie coś próbując nam coś wytłumaczyć. W końcu kazał iść za
sobą. Zaprowadził nas do strażników tego miejsca, którzy
grzecznie, acz stanowczo kazali nam usunąć zdjęcia. Dziwne. Kiedy z ich
ust padło "cancellare" od razu wiedziałem o co chodzi. Tamten pan
jednak nie wypowiedział tego słowa ani razu. Nie chciał się dogadać.
Szkoda. W takim razie zdjęcia nie będzie. Może uda się je jakoś
odzyskać z karty.
Zdjęcie ocenzurowane przez ochronę tunelu za sprawą pana w pomarańczowej kamizelce.
|
My w tunelu. |
Ochłonęliśmy po wrażeniach ze zdjęciami, po czym udaliśmy sie w stronę
WC, które na każdej stacji, która odwiedziliśmy jest
bezpłatne, a w dodatku czyste w środku. Znowu kamyczek do ogródka
PKP i PKS. Posiedzieliśmy jeszcze troszkę w parku koło dworca,
wypiliśmy zakupiony wcześniej soczek i o 15:10 wyruszyliśmy w drogę
powrotną do Rzymu. Drogi nie pamiętam. Odpłynąłem. Obudziło mnie palące
słońce i szarpanie autobusu, który utknął w korku na
autostradzie przy wjeździe do Rzymu. Potem jeszcze korki na ulicach
Rzymu i koło 17 byliśmy na miejscu. Daniel miał pomysł, żeby odświeżyć
w pamięci ciekawe miejsca Rzymu. Tak też zrobiliśmy. Wysiedliśmy z
metra przy Koloseum, przeszliśmy się koło Forum Romanum, koło pomnika
Vittorio Emmanuele mijaliśmy pokojową demonstrację. Pokojowe
nastawienie demonstracji widać było po ilości policji i
karabinierów dookoła miejsca zgromadzenia, oraz ich uzbrojenia.
Mysz się nie prześlizgnęła. Potem doszliśmy do nie mniej niż Koloseum i
Forum Romanum ważnego miejsca, a mianowicie McDonalda, gdzie
opróżniliśmy nasze pęcherze. Poczułem się o wiele mniej
zmęczony. Potem był przystanek na lody tuż obok Tybru. Chińskie panie
serwowały lody bardzo dobre. Trzeba im przyznać. Potem na moście na
Tybrze zrobiliśmy mały fotostop.
|
Zamek S. Angelo |
Potem za kilka kroków było Via della Concilazione, bazylika św. Piotra i kolejny fotostop.
|
S. Pietro |
Obeszliśmy plac św. Piotra dość dokładnie obfotografując wszystko, co
się dało i dobrze wychodziło. Udaliśmy się do metra. Daniel miał ochotę
jeszcze połazić, a ja już byłem głodny i zmęczony. Ustaliliśmy, że
spotkamy się w domu. Daniel wysiadł przy Schodach Hiszpańskich, a ja
pojechałem do znanego nam miejsca zjeść pizzę (dla odmiany). Potem w
pobliskim sklepie zaopatrzyłem się w coś do picia i pojechałem na
Anaginię. Autobusu jeszcze nie było. Usiadłem na murku. Za 10 minut
widzę, że idzie Daniel. Zawołałem go. W tej samej chwili podjechał
autobus. Wsiedliśmy i zaraz byliśmy w domu. Dotlenieni świeżym
górskim powietrzem szybko poszliśmy spać.
Podsumowując nasz wyjazd, stwierdzam, że l'Aquila jest najcichszym i
najczystszym miejscem, które miałem okazję widzieć do tej pory
we Włoszech. Spokój jaki tam panuje jest trudny do opisania.
Jest zimno, to fakt, ale ta niedogodność wydaje się drobnostką. Poza
tym te widoki ... .
|
|