|
15.11.2006 (Dzień czterdziesty szósty)
Trzeci
dzień pobudek o 6:00. Tym razem uprzedziłem budzik uprzedził mnie.
Drugi budzik też mnie uprzedził. Sprawa jest taka, że mam tu dwa
telefony. W jednym budzik nastawiam na 6:00, a w drugim na 6:18 (nie
wiem skąd się wzięła ta okrągła liczba). Te 18 minut starcza na
krótką drzemkę lub na poleżenie na boku z zamkniętymi oczami.
Dziś odbyło się to tak, że zadzwonił budzik, wyłączyłem go, a potem od
razu zadzwonił drugi budzik, a więc musiałem wstać. 6:18. O takiej
porze komunikacja działa o wiele lepiej niż godzinę później.
Zazwyczaj na autobus nie czekamy dłużej niż 15 minut.
Dziś byliśmy drudzy w laboratorium. Pierwszy był Zena. Dzień mijał jak
co dzień. Koło 14 przyszła Natalia z żelazkiem i poprosiła żebyśmy nie
używali do niego zwykłej wody*) i
żebyśmy nie zapomnieli oddać. Hmm. Mogła sobie darować. Wyszliśmy nieco
wcześniej by zrobić zakupy i zorientować się w pociągach na Sycylię i
na lotnisko. Byliśmy na stacji Termini, a potem na "Roma Tuscolana"
(obok naszego starego hotelu). Korzystając z bliskości naszego
ulubionej restauracji zjedliśmy tam obiadokolację. Daniel lasagne i
pizzę, a ja coś, co składa się z plastrów grillowanego bakłażana
przekładanego mozzarellą i pastą pomidorową. Polecam.
Potem w pobliskim markecie zakupiliśmy jedzonko na jutrzejsze śniadanko, napitki i udaliśmy się do domu.
W domku zorganizowaliśmy prasowanie. Poszło dość dobrze. Zdziwiłem się.
Ostatecznie poszliśmy spać o północy. Czuję, że ciężko się
będzie podnieść.
*) - tutaj do
żelazek leje się wodę destylowaną. Ma to uzasadnienie. Maciek
wspominał, że już po tygodniu użytkowania czajnika ma w nim już sporo
nalotu. Zatkanie żelazka to juz większa sprawa.
|
|