Co nowego | Mieszkanie | Galeria | Praca | Kontakt
   

25.11.2006 (Dzień pięćdziesiąty szósty)

Nie ma co, trzeba się zmobilizować. Pobudka o 6:00, standardowe czynności poranne i jadę. Cel: Musei Vaticani. Transport układał się bardzo dobrze. Na 046 czekałem ze 3 minuty, potem metro przyjechało niemal od razu. Co prawda dojechało tylko do stacji Lepanto (jedna stacja przed Ottaviano - S.Pietro), ale za dwie minuty przyjechało kolejne. Szedłem w stronę Watykanu z nadzieją na w miarę znośną kolejkę. Nadzieja okazała się jak najbardziej uzasadniona. Poszedłem skrótem i wyszedłem wprost na koniec kolejki. Nie jest źle. Pozostało około 200m i tylko jeden róg ulicy.
Kolejka
Kolejka
Była godzina 8:10. O 8:30 obracając się nie widziałem już końca kolejki, co oznaczało, że wydłużyła się ona o kolejne 200 - 300 m, za drugi róg ulicy. W międzyczasie - tak jak za najlepszych lat w naszym kraju - zawiązały się znajomości kolejkowe. Poznałem jakichś Włochów z północy, a dokładnie spod Mediolanu (nazwę miejscowości postaram się uzupełnić jak uzyskam tylko potwierdzenie tego co zapamiętałem). Państwo byli bardzo rozrywkowi i zupełnie nie mówili po angielsku, za to ja mówiłem z nimi po włosku - nie śmieli się i nie poprawiali mnie, więc może rozumieli. O godzinie 9:10 byłem już w środku. Kontrola niczym na lotnisku wykryła miedziaki i telefon w mojej kieszeni. Musiałem wszystko wyłożyć na taśmę. Potem zakup biletu studenckiego na polską legitymację uczestnika studiów doktoranckich (nota bene nie ma tam daty urodzenia, a bilet taki przysługuje do 26 roku życia) 8€ lżej w kieszeni i idziemy. Zaczęło się ciekawie. "Sala Sobieski", wystawy sztuki egipskiej, antycznej, posągi, rzeźby, obrazy, arrasy, mapy, książki. Usiłowałem nawet przyłączyć się do wycieczki, ale po trzeciej dodatkowej opowieści do czwartego z kolei obrazu miałem już dosyć. Szedłem dalej sam.
Sobieski pod Wiedniem
Sobieski pod Wiedniem
Kaplica Sykstyńska i Sąd Ostateczny
Kaplica Sykstyńska i Sąd Ostateczny
Motyw dość znany
Motyw dość znany
MW od środka
Widok z dziedzińca
Doszedłem w końcu do Kaplicy Sykstyńskiej. Warto zaznaczyć, że nie wolno tam robić zdjęć. To, że z fleszem nie wolno to rozumiem, ale że bez flesza to już nie rozumiem. Nie przejąłem się tym za bardzo. Robiłem. Tak jak i z resztą większość ludzi. Strażnicy chodzili i krzyczeli No photo, no camera, szzzziiiiii. Przeszedłem potem na tył kaplicy. Tam było mniej ludzi. Tam już nie było strażników, więc co niektórzy stawiali aparaty na ziemi lub innych nieruchomych powierzchniach i strzelali fotki. Tyle opisu technicznego. Jeśli chodzi natomiast o moje wrażenia to jestem srodze zawiedziony. Spodziewałem się czegoś z większym przytupem, no i nie tak małego. Gdybym jednak nie widział, to byłbym ciągle stratny.
Zwiedzanie zakończyłem o 11:30. Schodziłem się troszkę, a na dodatek zaczął mi doskwierać żar, który lał się z nieba. Umówiłem się z Danielem na 15 na Schodach Hiszpańskich. Sam poszedłem coś zjeść, a także w miejsca związane z moim ubiegłorocznym pobytem w Rzymie. I tak stacja Termini stoi jak i stała, Hostel Stargate również, kafejki internetowe  i pralnie, które znaliśmy również są na swoim miejscu. Potem udałem się przez (jak to mówi Paolo) Bronx do bazyliki S. Maria Maggiore.
S. Maria Maggiore
S. Maria Maggiore
Zbliżała się godzina 15, wiec dojechałem do stacji metra Spagnia poszedłem na Schody. Z Danielem połaziliśmy troszkę po okolicy. Ja jednak chyba byłem bardzo zmęczony, tak poranną pobudką jak i upałem, a że nie chciało mi się nieść swetra i kurtki, więc było mi baaardzo gorąco. Udałem się do hotelu. Kiedy już dotarłem zadzwonił Patrick i powiedział, że przyjedzie po nas o 19:30. Przekazałem info Danielowi. Sam położyłem się spać. Wstałem o 18, wykąpałem się i o 19:30 czekaliśmy na Patricka i Lucię (czyt.  Lusiję). Ruszyliśmy w stronę domu Marco. Nie wiem jak to jest daleko, ale myślę że około 20 km od Rzymu. Kiedy dojechaliśmy na miejsce czekali już na nas Marco z Danielą i Antonio z Rosanną. Zaraz potem dojechali Rocco i Margheritta. Zostaliśmy przyjęci w piwnicy, która była zaadaptowana do potrzeb spotkań w zacnym gronie. Nagrzany piec czekał, aż Marco przygotuje pizze. Na wypiek czekał również chleb. Na stole skromnie, acz smacznie. Grillowane pieczywo, własna oliwa z oliwek, własne wino, sosiki i pasty do smarowania pieczywa. Popróbowaliśmy. W koncu zasiedliśmy do stołu.
Wesoła gromadka I
Wesoła gromadka: (od lewej) ja, Rocco, Patrick, Lucia, Margheritta, Antonio, Rosanna
Wesoła gromadka II
Wesoła gromadka II: Lucia, Margheritta, Antonio, Rosanna, tyłem siedzi Daniela.
Pizzotto
Marco, nasz gospodarz i pizzotto w jednej osobie.
Było miło. Co prawda przeważał język włoski, ale było to znośne. Tematy i atmosfera mniej więcej taka jak i u nas na imprezach. Marco postawił na stół bimber, tzn. grappę. Własnej roboty oczywiście. Była dobra, choć pachniała podejrzanie. Po północy przyszli rodzice Marca i posiedzieli z nami troszkę. Wypiliśmy dwie tradycyjne kawy i towarzystwo rozjechało się do domów. Miałem troszkę stracha jechać z Patrickiem po kilku szklankach wina jako kierowcą, a do tego 140 km/h po autostradzie, ale jak widać i daje się przeczytać jestem w jednym kawałku, cały i zdrów. W domu byliśmy o 1:30. Szybkie przeglądanie zdjęć i do łóżka.

   

Powered by:  statystyki www stat.pl    Nvu   Asus