|
26.10.2006 (Dzień dwudziesty szósty)
Dzisiejszy dzień, tak jak
wszystkie dni w tygodniu zaczął się standardowo. Jedyna różnica
polegała na tym, że mieliśmy nieprzyjemność jechać starym autobusem na
linii 20. Nie wiem czemu, ale ciągle czułem w nim spaliny. Wczorajsze
dobre słowa od Paolo troszkę nas rozleniwiły i dłużej niż zwykle zajęło
nam zabranie się do pracy. Czas do obiadu mknął z prędkością zawrotną.
Dziś znowu kilka zdań poświęcę na obiad, a dokładniej na Miejsce, w
którym go spożywamy. Duża litera przy słowie Miejsce pomimo
umieszczenia jej w środku zdania jest jak najbardziej na miejscu.
Otóż chodzi nie tyle o budynek baru, a o atmosferę tam panującą
i wspólnotę tam zasiadającą. Zacznijmy od początku. Jedzenie w
tym miejscu nie należy do czynności prostych. Należy postępować wg.
następującego schematu:
- Wejść
- Podejść do lady z jedzeniem
- Wybrać co się będzie jadło, co w praktyce oznacza sprawdzenie, czy jest to co wczoraj
- Podejść do kasy
- Uregulować należność
- Stanąć w kolejce do lady z jedzeniem
- Dać osobie z obsługi paragon
- Poczekać aż jedzenie się odgrzeje w mikrofali lub w opiekaczu
- Odejść w poszukiwaniu miejsca do siedzenia
- Przecisnąć się na jedyne wolne miejsce
- Zjeść jedzenie w pośpiechu, bo inni tylko czekają na nasze miejsce
- Wyrzucić pozostałości do kosza (jak się nie trafi - nie przejmować się)
- Wyjść
- Czuć się szczęśliwym i najedzonym
Brzmi banalnie. Owszem, takie też i jest. Pewną trudność stanowi punkt
6. tej wyliczanki. Istotę problemu ilustruje poniższa analiza
porównawcza.
|
Kolejka w Polsce |
|
Kolejka w Polsce w mniejszej miejscowości |
|
Kolejka we Włoszech |
Jak zatem widać, przez nieświadomość rozwiązań obyczajowych tutaj,
długi czas stoi się w kolejce całkowicie nieświadomym jej kierunku. Ma
to także dobre strony. Można załapać się na darmowe mycie głowy wodą,
która ktoś przenosi na tacy nad głową, że o spadającym darmowym
posiłku nie wspomnę. Piszę o tym wszystkim dlatego, że dziś byłem
bardzo spokojny na stołówce. Byłem spokojny mimo iż 20 minut
staliśmy we włoskiej kolejce, a kiedy już dostaliśmy nasz makaron,
zjedliśmy go w 5 minut. Dodatkowe 2 - 3 minuty przedzieraliśmy się do
upatrzonego miejsca. Co zwróciło moją uwagę to to, że mimo, że
wszystkie dwa opiekacze są zapchane kanapkami, nie ma mocy
przerobowych, nawet Ci, którzy chcą zjeść co innego niż kanapkę
muszą czekać, aż maszyny do kanapek się zwolnią. Kanapkożercy z
pierwszej linii lady nie dają za wygraną - i wcale im się nie dziwie,
też bym nie oddał bez walki takiego dobrego miejsca przy samej ladzie.
Tak jak już pisałem, nie byłem wściekły, co zazwyczaj ma miejsce. Chciało mi się dziś z tego śmiać.
Po wstrętnym mikrofalowym obiedzie poszliśmy dalej uprawiać nasz
"mikrofalowy ogródek". Czas do 17 zleciał jeszcze szybciej niż
ten przed obiadem. Nasz kolega, Patrick miał dziś 29. urodziny. Była
impreza. Tym razem nie tak wystawna jak u Cristiny, ale był szampan,
wino musujące i ciastka. Wszyscy siedzieli przy stole, a gdy Patrick
przeszedł z tacką, każdy wziął po ciastku. Nadwyżki ciastek były potem
rozłapywane. Znowu słuchaliśmy co mówią Włosi i popijaliśmy
wino. W pewnym momencie ktoś dał sygnał do wyjścia, więc wyszliśmy i
my, życząc Patrickowi "Auguri", czyli zapewne najlepszego.
Z ciastkami na imprezie również wiąże się pewna moja impresja.
Mianowicie, chodzi o ciastko z truskawką. Było tylko jedno takie.
Truskawka była wielka, czerwoniutka, taka jak z obrazka, wyhodowana
zapewne w szklarniach Holandii lub Hiszpanii podsypywana wszelkiego
rodzaju nawozami modyfikowanymi genetycznie i jądrowo, a zatem
całkowicie niejadalna. Ciekawiło mnie zachowanie tłumu wobec ciastka z
truskawką. Miałem na nie chęć (zapewne jak wszyscy), ale pomyślałem, że
pobawię sie w obserwatora ludzkich charakterów.
Tacka okrążyła stół trzy razy. Ciastko z truskawką ciągle było
nie tknięte i występowało na tacy jako jedno z nielicznych. Ciastka z
truskawką nie wziął Patrick, żadna z pań, profesor Limiti, profesor
Colantonio, nikt. Każdy miał ochotę, ale każdy miał wątpliwości moralne
dotyczące słuszności zjedzenia ciastka z truskawką. Obserwowałbym tą
grę emocji i te spojrzenia na ciastko z truskawką jeszcze dłużej gdyby
nie to, że zjadł je chłopak, który siedział koło mnie. Widać nie
jest tak wrażliwy i nie rozpatrywał tego ciastka w tych kategoriach co
i ja. Eksperyment zatem się nie powiódł, a przynajmniej okazało
się, że potwierdzenie tezy o tym, że ciastko powinno zostać jako jedyne
wymaga większej ilości prób.
Po imprezie, z niewielkimi kolorkami udaliśmy się do domku. Na Anaginie
kupiliśmy bilety na listopad, a także sprawdziliśmy rozkład jazdy
autobusów na lotnisko Ciampino, na które jutro przylatuje
Maciek. Zapakowaliśmy się do 046 i ruszyliśmy do domu.
Była 18:10. Przypominam, że dziś miało nie być prądu do 18:00. Zatem
pełni wiary we Włoską solidność z naszych telefonów zrobiliśmy
sobie latarki i po omacku dotarliśmy do pokoju. Ktoś o nas jednak
pomyślał, odsłonił rolety do połowy, więc było widać co nieco. O 18:45
Daniel nie wytrzymał ciemności i poszedł na spacer. Ja chwilkę
zaległem, by o 19:35 usłyszeć włączającą się lodówkę. Jest prąd.
Korzystając z okazji przygotowałem sobie obiadek - makaron ze zrobionym
wczoraj sosikiem. Zjadłem, pokombinowałem jeszcze przy projekcie i
wziąłem się za przepierkę. W międzyczasie przyszedł Daniel, też coś
przekąsił, a teraz poszedł oddać sie w objęcia Morfeusza. Ja natomiast
wziąłem się za tworzenie grafiki do opisu dzisiejszego dnia i za
tworzenie samego opisu. Zaraz sam się położę. Nastawię budzik na 6:00 i
pójdę spać.
Teraz tak sobie myślę, że czegoś mi jednak brakowało w tym makaronie na obiad ... już wiem, nie dali nam do tego bułek.
|
|