|
28.11.2006 (Dzień pięćdziesiąty dziewiąty)
Godzina rozpoczęcia dnia: 02:15. Pięknie. Jestem chory. Przeziębiłem
się. Katar cieknie z nosa, bolą zatoki. Kręciłem sie w łóżku do
4, potem postukałem w klawisze, a o 5:20 wziąłem się za porządki w
kuchni i zmywanie. W tym momencie stałem się chyba idolem Daniela. O
5:50 wszedłem do gorącej wanny, nie było mi wcale lepiej. Daniel wstał
normalnie, ale jemu też się nie chciało wychodzić. Jak był w łazience
ja zamknąłem oczy na chwilkę i obudziłem się o 8:30. Czułem się nieco
mniej sponiewierany bezsennością, ale równie sponiewierany
samopoczuciem. Ok, wyszliśmy o 9 i o 9:30 byliśmy w laboratorium. Nie
zmienia to faktu, że przyszliśmy jako pierwsi. To miły akcent na
początek dnia. Ledwo co wysiedzieliśmy do 16 i urwaliśmy się do domu.
Nasi szefowie nawet już nie pytają jak tam projekt.
Szybko dotarliśmy do domu. Krótka drzemka i prawie jak
nowo narodzeni. Jak to w reklamie: prawie, a robi drobną różnicę.
Potem sklep. Zakupy, pranie i znowu do łóżka.
|
|